W tym roku nie planowałem za dużo startów, tak naprawdę jedynym, na którym mi zależy to Bieg ulicą Piotrkowską. Nie wykonuję także jakiś specjalnych treningów oprócz postanowienia biegania codziennie około 10km. Rok temu nie startowałem w Łódzkim Maratonie tak jak przez pięć poprzednich lat. I w tym roku trochę zatęskniłem i postanowiłem uczestniczyć w tym biegowym łódzkim święcie startując w biegu na 10KM towarzyszącym maratonowi.
Niestety tydzień przed startem złapało mnie jakieś choróbsko (gorączka, ból gardła, łamanie w kościach), do tego załamanie pogody, zimno, deszcz ze śniegiem i wiatr. Przez tydzień minimalnie zmniejszyłem codzienną ilość kilometrów i tempo. Biegało się bardzo trudno. Trzy dni przed startem zrobiłem 12km tempem 5:40 i byłem umęczony jak po maratonie. Ale udało się! Nie rozchorowałem się dalej i nie przerwałem codziennego biegania od 21 stycznia 2017. Niestety dodatkowo moje serce zaczęło bić trochę nie rytmicznie, pojawił się dodatkowy skurcz, który trochę miesza. Poszedłem do lekarza i nic nie wysłuchał, na chwilowym EKG także nic nie wyszło, dodatkowo zlecił badania krwi na potas, sód i tarczycę i tutaj także wszystko ok. Po konsultacji z lekarzem uznałem, że nie będę przerywał biegania, tylko nie będę się żyłował.
Jak wiadomo gdy startuje się w zawodach to zazwyczaj startuje się po wynik najlepszy jaki jest się w stanie osiągnąć w danej chwili i tak czy siak trzeba się żyłować. Zastanawiałem się zatem czy nie odpuścić sobie tego startu na 10km. No ale pojechałem i wystartowałem. Nie czułem się idealnie, więc rozpocząłem pierwsze 4km tempem ~3:55, ostrożnie z wyczuciem i na pełnym komforcie. Przy okazji uciekł mi Wojtek i nie kusiło mnie już, żeby żyłować się z nim, zwłaszcza, że dwa tygodnie wcześniej złamał on 3 godziny na maratonie w Dębnie co potwierdziło, że wyraźnie odskoczył mi przez ostatnie pół roku. To on tego dnia został bohaterem, gdyż przebiegł te 10km w 36:49. więcej na wielkiemarzenie.pl
Ja natomiast postanowiłem bawić się biegiem i trochę popatrzeć na przygotowania kibiców Maratończyków i często to ja zachęcałem ich do głośniejszego kibicowania 🙂 Po 5km wiedziałem, że mam spory zapas w nogach i, że ostatnie trzy miesiące codziennego biegania nie poszły w las – chodź sporo wybiegałem w lesie 🙂 W pewnym momencie zdałem sobie sprawę, że ten zapas mocy jest ogromny i czułem się jakbym jechał 150km/h fordem Mustangiem po autostradzie ze świadomością, że wdepnięcie gazu spowoduje momentalne przyspieszenie do 200km/h a może i więcej. Niestety jednak w głowie miałem to, że nie jestem do końca wyleczony i tak naprawdę nie wiem co jest z moim sercem nie tak i nie mogę zerwać się teraz i polecieć drugą połówkę na maksa. Zatem nieco przyspieszyłem nadal z zapasem w nogach a następnie kolejno atakowałem biegnących przede mną co sprawiało mi samą przyjemność.
Ostatni kilometr zadziałały emocje i pobiegłem go w niecałe 3min 20sek. Wpadłem do atlasa areny i na dywaniku wyprzedziłem na pełnym gazie jeszcze dwóch biegaczy. Czas 38:39, czyli nowy rekord życiowy poprawiony o 33 sekundy. Zająłem 37 miejsce na 2315 startujących oraz 16-te w kategorii M30. Trasa z atestem więc super. Zmęczenie było mniejsze niż po nie jednym ostatnim treningu przy podobnym dystansie. Chyba wracam z formą i będę mógł atakować 37 minut za miesiąc na Piotrkowskiej. Wcześniej jednak trzeba zbadać dokładnie serducho i dokończyć (3dni) postanowienie 1000km w 100dni, bez dnia przerwy!