Aktualnie mniej biegam sam. Więcej biegam za dziećmi ale czasem zdarza mi się biegać z nimi. W sumie jest to bardziej męczące i wymaga stałej koncentracji. Gdy biegam sam mogę się wyluzować i trochę odciąć od otoczenia.
Bieganie z rowerkiem na kijku to też nie lada wyczyn, każdy gwałtowny ruch może skończyć się wywrotką naszej pociechy.
Biegnąc z dzieckiem w wózku trzeba jednak być dużo bardziej wyczulonym na dziury, wstrząsy, to aby nogami nie kopnąć w wózek i nie obudzić małego brzdąca, który dopiero zasnął. Jeśli już wyrobicie sobie formę to nawet dwójka dzieci (jedno w wózku, drugie na) nie będzie problemem.
Można też próbować biegać z dzieckiem na rękach ale to raczej nie jest za dobry pomysł 🙂 No chyba, że wbiega się na metę.
Do tego biegu nie było specjalnych przygotowań, jedyne co miałem przed startem to dużą jak dla mnie ilość przebiegniętych kilometrów w ostatnich czterech miesiącach: ~1200km. Wiedziałem, że życiówkę mam słabą 38:39, więc uznałem, że cele będą dwa: pierwsza setka i minimalne pobicie życiówki na 10km.
Jakoś się udało. Dobiegłem w 38:16 i na 4355 osób, które ukończyły bieg byłem 97, a przy okazji 38 w kategorii wiekowej. Start udany chodź ewidentnie straciłem pod koniec biegu chęci do szlifowania rekordu, można było kilkanaście (może kilkadziesiąt) sekund jeszcze urwać ale jakoś nie mam ostatnio ochoty forsowania swojego zdrowia.
Początek biegu, mój numer 134.
Organizacyjnie bieg na piątkę. Widać, że ma wysoką rangę i poziom też bardzo wysoki. Trasa płaska, szybka i pozwalająca „zwiedzając” Łódź wykręcić dobry czas. Elita w tym roku była bardzo liczna, a trzech zawodników złamało 30 minut.
Jak już wcześniej pisałem, że od końcówki stycznia biegam codziennie. Minęło ponad miesiąc i dobiłem do magicznej liczby stu dni. Każdego dnia udało mi się zebrać i wyjść pobiegać. Były to przede wszystkim zimne i nieprzyjemne dni. Bywało i tak, że biegałem w nocy bo nie było wcześniej czasu. Były dni gdy przebiegłem tylko 5km ale i zdarzyła się i jedna 30-ka po lesie. Dwadzieścia i więcej kilometrów trafiło się kilka razy, jednym z takich dni był maraton w Dębnie gdzie Wojtek łamał 3 godziny a ja pomagałem mu na trasie.
Bodźcem były treningi z Beauty Sport na hali RKS w Łodzi, które wprowadzały pewien harmonogram i porządek. Trenerzy Asia i Jacek Chmiel od ponad 6 lat pokazują mi jak rozsądnie trenować. Dzięki nim wiem na jakim tętnie mogę biegać, jakimi ćwiczeniami poprawię technikę oraz czy mój organizm nie jest zakwaszony. Jeśli komuś brakuje profesjonalnego trenera osobistego to polecam od serca.
Miałem także kilkanaście razy okazję biegać po bieżni mechanicznej ale jakoś nie przypadło mi to do gust – warto czasem wskoczyć, żeby sprawdzić tempo.
Przy okazji udało mi się poprawić miesięczny rekord kilometrów z 323km (styczeń 2014) na 338km (kwiecień 2017) no i wybiegać w tym roku (1083km już w kwietniu) dwa razy więcej kilometrów niż w całym poprzednim 534km – 2016r
Patrząc na liczby oraz to co odczułem przez te 100 dni mogę powiedzieć, że da się trenować codziennie, jednak należy pamiętać o odpoczynku (mniej kilometrów w danym dniu, tygodniu). Łatwo przemęczyć organizm a później powrót do kondycji będzie trudniejszy. Sto dni w ciągłym biegu były dla mnie eksperymentem i ciężko byłoby mi go zrealizować gdybym w trakcie miał jeszcze jakieś planowane starty na bicie życiówek – choć jedna życiówka na 10km się trafiła.
W tym roku nie planowałem za dużo startów, tak naprawdę jedynym, na którym mi zależy to Bieg ulicą Piotrkowską. Nie wykonuję także jakiś specjalnych treningów oprócz postanowienia biegania codziennie około 10km. Rok temu nie startowałem w Łódzkim Maratonie tak jak przez pięć poprzednich lat. I w tym roku trochę zatęskniłem i postanowiłem uczestniczyć w tym biegowym łódzkim święcie startując w biegu na 10KM towarzyszącym maratonowi.
Niestety tydzień przed startem złapało mnie jakieś choróbsko (gorączka, ból gardła, łamanie w kościach), do tego załamanie pogody, zimno, deszcz ze śniegiem i wiatr. Przez tydzień minimalnie zmniejszyłem codzienną ilość kilometrów i tempo. Biegało się bardzo trudno. Trzy dni przed startem zrobiłem 12km tempem 5:40 i byłem umęczony jak po maratonie. Ale udało się! Nie rozchorowałem się dalej i nie przerwałem codziennego biegania od 21 stycznia 2017. Niestety dodatkowo moje serce zaczęło bić trochę nie rytmicznie, pojawił się dodatkowy skurcz, który trochę miesza. Poszedłem do lekarza i nic nie wysłuchał, na chwilowym EKG także nic nie wyszło, dodatkowo zlecił badania krwi na potas, sód i tarczycę i tutaj także wszystko ok. Po konsultacji z lekarzem uznałem, że nie będę przerywał biegania, tylko nie będę się żyłował.
Jak wiadomo gdy startuje się w zawodach to zazwyczaj startuje się po wynik najlepszy jaki jest się w stanie osiągnąć w danej chwili i tak czy siak trzeba się żyłować. Zastanawiałem się zatem czy nie odpuścić sobie tego startu na 10km. No ale pojechałem i wystartowałem. Nie czułem się idealnie, więc rozpocząłem pierwsze 4km tempem ~3:55, ostrożnie z wyczuciem i na pełnym komforcie. Przy okazji uciekł mi Wojtek i nie kusiło mnie już, żeby żyłować się z nim, zwłaszcza, że dwa tygodnie wcześniej złamał on 3 godziny na maratonie w Dębnie co potwierdziło, że wyraźnie odskoczył mi przez ostatnie pół roku. To on tego dnia został bohaterem, gdyż przebiegł te 10km w 36:49. więcej na wielkiemarzenie.pl
Ja natomiast postanowiłem bawić się biegiem i trochę popatrzeć na przygotowania kibiców Maratończyków i często to ja zachęcałem ich do głośniejszego kibicowania 🙂 Po 5km wiedziałem, że mam spory zapas w nogach i, że ostatnie trzy miesiące codziennego biegania nie poszły w las – chodź sporo wybiegałem w lesie 🙂 W pewnym momencie zdałem sobie sprawę, że ten zapas mocy jest ogromny i czułem się jakbym jechał 150km/h fordem Mustangiem po autostradzie ze świadomością, że wdepnięcie gazu spowoduje momentalne przyspieszenie do 200km/h a może i więcej. Niestety jednak w głowie miałem to, że nie jestem do końca wyleczony i tak naprawdę nie wiem co jest z moim sercem nie tak i nie mogę zerwać się teraz i polecieć drugą połówkę na maksa. Zatem nieco przyspieszyłem nadal z zapasem w nogach a następnie kolejno atakowałem biegnących przede mną co sprawiało mi samą przyjemność.
Ostatni kilometr zadziałały emocje i pobiegłem go w niecałe 3min 20sek. Wpadłem do atlasa areny i na dywaniku wyprzedziłem na pełnym gazie jeszcze dwóch biegaczy. Czas 38:39, czyli nowy rekord życiowy poprawiony o 33 sekundy. Zająłem 37 miejsce na 2315 startujących oraz 16-te w kategorii M30. Trasa z atestem więc super. Zmęczenie było mniejsze niż po nie jednym ostatnim treningu przy podobnym dystansie. Chyba wracam z formą i będę mógł atakować 37 minut za miesiąc na Piotrkowskiej. Wcześniej jednak trzeba zbadać dokładnie serducho i dokończyć (3dni) postanowienie 1000km w 100dni, bez dnia przerwy!
Od 60 dni biegam codziennie minimum 5km. To nie jest w sumie żadne postanowienie a raczej udowadnianie samemu sobie, że można codziennie ruszyć tyłek i coś zrobić. Przez dwa miesiące przebiegłem 540km co daje średnio 9km dziennie. Nie jest to jakiś wyczyn ale wychodzę z założenia, że liczy się sam ruch wyjścia biegać jaki wykonuję codziennie. Oczywiście 9km to tylko średnia bo bywały treningi po dwadzieścia parę kilometrów no i było sporo takich tylko po pięć. Te właśnie najkrótsze treningi okazały się bardzo istotne, bo robione były na zasadzie: „tylko pięć i do domu” i pewnie gdyby nie postanowienie biegania codziennie to właśnie tego dnia nie biegałbym w ogóle.
Trudności utrzymania codziennego biegania pojawiły się już na samym początku, bo nie wyleczyłem jeszcze choroby grypopodobnej, która złapała mnie jak nigdy wcześniej a do tego w powietrzu unosił się widoczny gołym okiem smog. Postanowiłem wtedy wskoczyć na bieżnię mechaniczną do pobliskiego klubu. W sumie takich treningów wyszło mi 9 dając 88 kilometrów. Nie specjalnie przypada mi do gustu bieganie w miejscu więc cieszę się, że pogoda coraz lepsza i można w końcu wskoczyć do lasu.
Schronienia pod dachem szukałem także w piątki w ramach treningów na RKS-ie z Beauty Sport, na których oprócz samego biegania jest jak zawsze sporo ćwiczeń sprawnościowych poprawiających technikę.
Jak długo wytrzymam dalej? Tego nie wiem. Sam zastanawiam się co może mnie powstrzymać. Choroba? Kontuzja? Staram się myśleć o tym tylko z dnia na dzień i nie wybiegać za daleko w przyszłość. O 60 dniach w biegu nigdy nie marzyłem ale teraz gdzieś w oddali widzę, że i 100 dni jest możliwe.
Podsumowując, chciałbym podzielić się doświadczeniem jakie odczuwam biegając codziennie. To non-stop mobilizowanie się i bieganie trochę bez celu sprawia, że w życiu codziennym jest dużo łatwiej i inaczej patrzy się na różne sprawy, zadania, obowiązki itp. Bo przecież, jeśli zmotywowałem się by biegać przez 60 dni, to w dużo ważniejszych sprawach także dam radę.
Z ciekawostek dodam, że w zeszłym roku przebiegłem łącznie 536km a w tym do 21 marca jest już 625km. Liczę, że pokonam także swój rekordowy rok 2014 – 1232km.
Po roku przerwy wracam do Biegu Ulicą Piotrkowską. Wracam i liczę, że uda mi się poprawić atestowany rekord życiowy na 10 kilometrów z 2012 roku (39min. 11sek.)
W najbliższej, 15 edycji, trasa będzie naprawdę szybka, więc nie mam co się zastanawiać i będę łamać 39minut (może 38), chodź między 6 a 8 kilometrem będzie trzeba trochę pobiegać pod górkę. Myślę, że najlepszy do kibicowania odcinek Piotrkowskiej (od Ławeczki Tuwima do Placu Wolności) w zupełności to zrekompensuje.
Poniżej wszystkie moje starty na Piotrkowskiej:
2015r | 13. Bieg ulicą Piotrkowską 39:25 | 3:50/km | miejsce 133
2014r | 12. Bieg ulicą Piotrkowską 39:37 | 3:57/km | miejsce 112
2013r | 11. Bieg ulicą Piotrkowską 39:52 | 3:59/km | miejsce 112
2012r | 10. Bieg Ulicą Piotrkowską 39:11 | 3:55/km | miejsce 46
2011r | 9. Bieg Ulicą Piotrkowską 44:47 | 4:29/km | miejsce 142
Zerknijcie sami jaka jest w tym roku prościutka trasa:
Wszystkie znaki na niebie wskazują na to, że będzie to idealna okazja dla każdego kto chce zrobić życiówkę na dystansie 10km (z atestem PZLA):
trasa z minimalną ilością zakrętów
nawierzchnia idealna (jeśli nie będzie padać)
dobra godzina startu: 19:00
dzień: sobota
końcówka maja
ostatnie kilometry ulicą Piotrkowską wśród ogródków, kibiców, zabytków
Także zapisywać się jak najszybciej bo limit tylko 5000 zawodników!
Nigdy wcześniej nie startowałem na asfalcie na tak krótkim dystansie pięciu kilometrów. Trasa szybka, atestowana więc życiówka miała być tylko formalnością. Osiemnaście stopni mrozu sprawiło, że już na samym starcie wiedziałem, że będzie ciężko biec szybciej niż 4 minuty na kilometr.
Start ulokowany na rynku Manufaktury był tłoczny ale przynajmniej było ciepło w tłumie. Trasa jak na warunki atmosferyczne była naprawdę dobrze przygotowana, większość nawierzchni bez śniegu czy lodu. Okazało się, że od samego startu pulsometr zaczął wariować i pokazywał tętno ponad 230, więc zrezygnowałem z częstego kontrolowania tętna. Trzy kilometry udało mi się pokonać w 11 minut i 24 sekundy (tempo 3:48/km) i tak naprawdę dopiero wtedy zerknąłem na zegarek bo pierwsze dwa km zleciały w mgnieniu oka. Duże wrażenie zrobiło na mnie wbiegnięcie na rozświetloną ulicę Piotrkowską, ewidentnie grupka za mną także dostała powera bo wyraźniej zacząłem słyszeć ich podeszwy. Udało mi się trochę im uciec a od Placu Wolności nogi przygotowywały się do sprinterskiego finiszu by na ostatniej prostej wyprzedzić jednego z zawodników przy mocnym dopingu Wojtka, który w tym dniu wyjątkowo był w roli kibica.
Jak dla mnie pogoda dopisała, nie czułem mrozu ani na rozgrzewce ani później po biegu, w trakcie biegu tym bardziej. Udało mi się dobiec na 23 miejscu z czasem 18:38 (tempo 3:44/km) co niespodziewanie jest moim rekordem życiowym na tym skromnym dystansie 5 kilometrów. Sekundy po wbiegnięciu na metę udzieliłem mega krótkiego wywiadu do Radio Łódź i szukałem zmarzniętej żony z herbatą i ciepłym ubraniem.
Bieg ukończyło ponad 1300 osób.
Zwycięzcy: Artur Kozłowski 15:45 i Monika Kaczmarek 17:53
Dziś odbył się szczególny bieg. Była to druga edycja „Biegu Gajusza im. Julii Gajzler”. Środowisko biegaczy z Łodzi dobrze pamięta wcześniejszą wzruszającą historię charytatywnego biegu „Biegniemy dla Julki”, który pomagał walczącej o życie dziewczynki. Od dwóch lat Julki nie ma już z nami, ale dzięki właśnie dzięki Julce dziś biegnąc w błocie i deszczu pomagało 350 osób. Zebrane pieniążki wspomogą działalność Hospicjum Fundacji Gajusz mieszczącego się w Łodzi.
Ten wyjątkowy bieg nie mógł zacząć się bez rozgrzewki. Razem z Wojtkiem na rozgrzewkę przebiegliśmy całą trasę w 31 minut. Zbadaliśmy podmokły teren i przy okazji oznakowanie trasy. Potem kilka mocniejszych przebieżek, przebranie w strój startowy i na start. Deszcz padał i w końcu wystartowaliśmy.
Przez pierwszy kilometr mijałem po około 4 minutach na ~15 miejscu. Kolejne 2 km były wyprzedaniem innych biegaczy i szukaniem swojego miejsca. Trochę szarpiąc udało nam się wskoczyć razem z Wojtkiem na pozycje 5 i 6. Ostatnie dwa kilometry osłabłem patrząc na tętno sięgające blisko 200 i świadomość braku kilometrów w nogach. Ostatecznie wbiegając na metę na 8 miejscu byłem zadowolony i niezbyt zmęczony. Czas 22:19 przy 5,5km dał średnie tempo na kilometr około 4 minut, które zakładałem przed biegiem.
Pierwszy raz udało mi się potrenować na hali. Trening odbył się w ramach zajęć prowadzonych przez Beauty Sport na Hali RKS w Łodzi. Prowadzący trenerzy Asia i Jacek Chmiel, których poznałem w 2011r podczas przygotowań do drugiego maratonu jak zwykle pokazali jak powinien wyglądać prawdziwy trening. Samego biegania było nie wiele, większość czasu spędziliśmy na ćwiczeniach.
Okazało się, że najwięcej problemów sprawiły mi ćwiczenia w parach w „parterze” z 3 kilogramową piłką lekarską. Ilość mięśni, które pracują w tego typu ćwiczeniach jest tak duża, że na drug dzień ciężko jest określić, gdzie tak naprawdę są zakwasy.
Podsumowanie:
15minut biegu, 5x150m, ćwiczenia, 5x150m, ćwiczenia, 5×150
czas trwania: 1 godz. i 35 min.
Ta strona korzysta z ciasteczek aby świadczyć usługi na najwyższym poziomie. Dalsze korzystanie ze strony oznacza, że zgadzasz się na ich użycie.ZgodaDowiedz się więcej