Aktualnie mniej biegam sam. Więcej biegam za dziećmi ale czasem zdarza mi się biegać z nimi. W sumie jest to bardziej męczące i wymaga stałej koncentracji. Gdy biegam sam mogę się wyluzować i trochę odciąć od otoczenia.
Bieganie z rowerkiem na kijku to też nie lada wyczyn, każdy gwałtowny ruch może skończyć się wywrotką naszej pociechy.
Biegnąc z dzieckiem w wózku trzeba jednak być dużo bardziej wyczulonym na dziury, wstrząsy, to aby nogami nie kopnąć w wózek i nie obudzić małego brzdąca, który dopiero zasnął. Jeśli już wyrobicie sobie formę to nawet dwójka dzieci (jedno w wózku, drugie na) nie będzie problemem.
Można też próbować biegać z dzieckiem na rękach ale to raczej nie jest za dobry pomysł 🙂 No chyba, że wbiega się na metę.
W tym roku nie planowałem za dużo startów, tak naprawdę jedynym, na którym mi zależy to Bieg ulicą Piotrkowską. Nie wykonuję także jakiś specjalnych treningów oprócz postanowienia biegania codziennie około 10km. Rok temu nie startowałem w Łódzkim Maratonie tak jak przez pięć poprzednich lat. I w tym roku trochę zatęskniłem i postanowiłem uczestniczyć w tym biegowym łódzkim święcie startując w biegu na 10KM towarzyszącym maratonowi.
Niestety tydzień przed startem złapało mnie jakieś choróbsko (gorączka, ból gardła, łamanie w kościach), do tego załamanie pogody, zimno, deszcz ze śniegiem i wiatr. Przez tydzień minimalnie zmniejszyłem codzienną ilość kilometrów i tempo. Biegało się bardzo trudno. Trzy dni przed startem zrobiłem 12km tempem 5:40 i byłem umęczony jak po maratonie. Ale udało się! Nie rozchorowałem się dalej i nie przerwałem codziennego biegania od 21 stycznia 2017. Niestety dodatkowo moje serce zaczęło bić trochę nie rytmicznie, pojawił się dodatkowy skurcz, który trochę miesza. Poszedłem do lekarza i nic nie wysłuchał, na chwilowym EKG także nic nie wyszło, dodatkowo zlecił badania krwi na potas, sód i tarczycę i tutaj także wszystko ok. Po konsultacji z lekarzem uznałem, że nie będę przerywał biegania, tylko nie będę się żyłował.
Jak wiadomo gdy startuje się w zawodach to zazwyczaj startuje się po wynik najlepszy jaki jest się w stanie osiągnąć w danej chwili i tak czy siak trzeba się żyłować. Zastanawiałem się zatem czy nie odpuścić sobie tego startu na 10km. No ale pojechałem i wystartowałem. Nie czułem się idealnie, więc rozpocząłem pierwsze 4km tempem ~3:55, ostrożnie z wyczuciem i na pełnym komforcie. Przy okazji uciekł mi Wojtek i nie kusiło mnie już, żeby żyłować się z nim, zwłaszcza, że dwa tygodnie wcześniej złamał on 3 godziny na maratonie w Dębnie co potwierdziło, że wyraźnie odskoczył mi przez ostatnie pół roku. To on tego dnia został bohaterem, gdyż przebiegł te 10km w 36:49. więcej na wielkiemarzenie.pl
Ja natomiast postanowiłem bawić się biegiem i trochę popatrzeć na przygotowania kibiców Maratończyków i często to ja zachęcałem ich do głośniejszego kibicowania 🙂 Po 5km wiedziałem, że mam spory zapas w nogach i, że ostatnie trzy miesiące codziennego biegania nie poszły w las – chodź sporo wybiegałem w lesie 🙂 W pewnym momencie zdałem sobie sprawę, że ten zapas mocy jest ogromny i czułem się jakbym jechał 150km/h fordem Mustangiem po autostradzie ze świadomością, że wdepnięcie gazu spowoduje momentalne przyspieszenie do 200km/h a może i więcej. Niestety jednak w głowie miałem to, że nie jestem do końca wyleczony i tak naprawdę nie wiem co jest z moim sercem nie tak i nie mogę zerwać się teraz i polecieć drugą połówkę na maksa. Zatem nieco przyspieszyłem nadal z zapasem w nogach a następnie kolejno atakowałem biegnących przede mną co sprawiało mi samą przyjemność.
Ostatni kilometr zadziałały emocje i pobiegłem go w niecałe 3min 20sek. Wpadłem do atlasa areny i na dywaniku wyprzedziłem na pełnym gazie jeszcze dwóch biegaczy. Czas 38:39, czyli nowy rekord życiowy poprawiony o 33 sekundy. Zająłem 37 miejsce na 2315 startujących oraz 16-te w kategorii M30. Trasa z atestem więc super. Zmęczenie było mniejsze niż po nie jednym ostatnim treningu przy podobnym dystansie. Chyba wracam z formą i będę mógł atakować 37 minut za miesiąc na Piotrkowskiej. Wcześniej jednak trzeba zbadać dokładnie serducho i dokończyć (3dni) postanowienie 1000km w 100dni, bez dnia przerwy!
Do pierwszego Maratonu (05.06.2011) nie przygotowywałem się za długo. Decyzje podjąłem 3 miesiące przed startem i to wtedy tak na prawdę zacząłem biegać.
400 km – tyle potrzebowałem aby przygotować się do mojego pierwszego startu w maratonie. Sądzę, że duży wpływ na kondycję miało też to, że przez czas przygotowań jeździłem rowerem (około 20km dziennie) oraz moja wieloletnia pasja gry w koszykówkę.
Bojąc się pierwszego startu, miesiąc przed zrobiłem sobie sam maraton (czas 4 godziny 44 minuty) co było oczywiście jedną z większy głupot jaką mogłem zrobić – nie polecam takich sprawdzianów 🙂
Dwa tygodnie przed maratonem wystartowałem także pierwszy raz w biegu ulicznym na 10km (Bieg ul. Piotrkowską) – czas 44:47
Sam maraton wspominam bardzo dobrze. Pomimo 30 stopniowego upału i skurczy w udach (od 38 kilometra), biegło się dość przyjemnie i z poczuciem rezerwy nie tylko w nogach ale i w płucach. W końcu chodziło tak naprawdę o to, żeby tylko przebiec ten morderczy dystans.
I tak w sumie bez większego doświadczenia przebiegłem pierwszy Maraton. Przed porażką uratowało mnie chyba tylko to, że od dziecka miałem dużą wydolność organizmu i na co dzień uprawiałem przeróżne sporty.
Ta strona korzysta z ciasteczek aby świadczyć usługi na najwyższym poziomie. Dalsze korzystanie ze strony oznacza, że zgadzasz się na ich użycie.ZgodaDowiedz się więcej